Na wstępie chciałabym Wam i waszym bliskim życzyć z całego serca – zdrowia! Tylko i aż. Doceniajcie, jak je macie, dbajcie o siebie, gdy go nie ma. Jak piszę nasz kochany Jan Kochanowski w swojej fraszce:
„Ślachetne zdrowie,
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Aż się zepsujesz.
Tam człowiek prawie
Widzi na jawie
I sam to powie,
Że nic nad zdrowie
Ani lepszego,
Ani droższego;
Bo dobre mienie,
Perły, kamienie,
Także wiek młody
I dar urody,
Mieśca wysokie,
Władze szerokie Dobre są, ale —
Gdy zdrowie w cale.
…”
Ostatnio, kolejny raz poczułam, że stwierdzenia „gorzej być nie może” oraz „więcej już nie mam siły znieść” powinny zniknąć z naszej polskiej mowy. Nie ma górnej granicy, no po prostu jej nie ma. Ale kurczę my to znosimy. Płaczemy, panikujemy, złościmy się, przeklinamy, ale znosimy. Wiem, że już o tym pisałam, kto czyta regularnie ten wie. Wracam do tego, bo kolejny raz musiałam się zmierzyć z czymś czego się nie spodziewałam i co skłoniło mnie do tych refleksji.
Wizyta w chorzowskiej klinice okulistycznej miała być formalnością. Miałam stamtąd wrócić ze sterydami, ale miałam już zdrowieć. Jednak pani doktor stwierdziła, że wymagam pilnej hospitalizacji na oddziale neurologicznym. I tu podniosła się znów poprzeczka nad granice, której myślałam, że już nie da się przekroczyć. Był płacz, oddychanie tym razem nie pomogło. Neurolodzy więc zganiają na okulistów, a okuliści na neurologów. Jestem trochę jak zgniłe jajo – nikt mnie nie chce. Ogólnie to ja też ich nie chcę, więc nie chowam urazy. Jutro jest piątek (2 dni do Wigilii) rano mam konsultacje w szpitalu i jadę tam niestety spakowana. Decyzja nie została podjęta, więc jeszcze jest szansa, że I’ll be home for Christmas. Dziś mam zamiar ubrać choinkę, ser na serniki jest kupiony i wierzę, że jutro wrócę do domu, żeby je upiec. Jednak idę dziś z Mężem na świąteczną randkę na miasto – tak w razie czego.
Chcę być zdrowa, więc jeśli trzeba będzie zostać w szpitalu to zostanę oczywiście. Ogólnie, gdyby nie problemy z widzeniem to bym nie mogła powiedzieć, że coś mi poza fibro jest. Normalnie funkcjonuję, wychodzę z domu, nawet byłam na paznokciach i u fryzjera. Patrząc na mnie nikt nie powie, że coś jest nie tak. Lubią mnie te niewidzialne choróbska. Ale co ja mogę zrobić? Płakałam tylko raz w Chorzowie, bo uderzyło mnie to trochę jak rozpędzona świąteczna ciężarówka Coca- Coli. Teraz nie powiem, żeby w brzuchu mnie nie ściskało, ale jestem spokojna. Będzie co ma być i cokolwiek się wydarzy trzeba się będzie z tym zmierzyć. Tylko czas ma słaby to chorowanie.
Zdrowiejedzcie więc w te Święta wraz z Rodziną!