Spędziłam ostatnio 8 dni na oddziale w jednym z krakowskich szpitali. To wystarczająco długo, żeby poznać różne rodzaje chorujących. Byli tacy, co to im nic nie jest nawet po drugiej wizycie na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Tacy, co dzielnie czekali na wyniki badań i szybko zaadaptowali się do rytmu panującego w szpitalu. Hitem oddziału natomiast była Pani, która czerpała radość ze swojej przypadłości, bo to dawało jej możliwość bycia w centrum zainteresowania. W ciągu dnia 80% rozmów była kierowana na nią. Nie wystarczyło jej najwyraźniej bycie na świeczniku całej rodziny i bliskich. Niestety tak jest, że choroba sprawia, że normalne zainteresowanie naszą osobą nagle przybiera na sile. Każda z tych osób na oddziale była dla kogoś teraz tematem numer jeden. Jedna Pani nawet stwierdziła: „dobrze niech się martwią, raz w życiu mogą”, co dla mnie zabrzmiało bardzo podle. Więc jak to jest z tym przykuwaniem atencji swoją chorobą? Myślę, że są trzy typy osób:
- Gwiazdy filmowe. Choroba pozwala im rozwinąć skrzydła. Telefon za telefonem, odwiedziny za odwiedzinami, są w swoim żywiole. Wysztafirowane od rana do nocy – bo wygląd się liczy. Nie wiadomo, kiedy zza rogu wyskoczy gość z aparatem. Nie ma w tym nic złego, to po prostu kwestia osobowości. Plusem takiego typu jest to, że szpital ich nie przygnębia, wręcz poprawia humor.
- Pokornie znoszący swój los. Nie mają potrzeby by, ktoś ich odwiedzał. Grzecznie czekają na wyniki badań. Zaprzyjaźniają się z osobami z Sali. Ogólnie choroba im ani nie przeszkadza, ani nie daje radości. Wygląd ma znaczenie, ale bez większej przesady, czasem woń lakieru do włosów unosi się po Sali. Stoicki spokój z poczuciem humoru i dystansem do siebie.
- Źle znoszące nadmierną uwagę. Najchętniej zaszyłby się w domu, nie znoszące szpitali i ciągłego pytania jak się czują. Krępuje je, gdy przyciągają zainteresowanie ludzi nie swoimi dokonaniami, a chorobą. W szpitalu mają klaustrofobię i przy pierwszej możliwej okazji dały by nogę. Mają gdzieś wygląd, wystarczy gumka do włosów, suchy szampon i wygodne ciuchy.
Ja zdecydowanie jestem typem numer 3. Nie wynika to z jakiejś fałszywej skromności czy braku szacunku dla ludzi, które się martwią. Jest to raczej reakcja samozachowawcza. Im mniej myślę, że coś się dzieję tym łatwiej mi się żyję. Najchętniej wykasowałabym to wszystko z pamięci swojej i osób dookoła. Nawet zażywanie leków ciągle przypomina, że coś jest nie tak. Chciałabym by zainteresowanie moją osobą miało związek z tym, co super zrobiłam w wymarzonej pracy, albo jakie marzenie spełniłam. Żeby ludzie mnie znali i szanowali za to jaka jestem, a nie przez pryzmat chorowania i „jaka ja biedna jestem”. Jak nauczyć się żyć normalnie i sprawić by inni traktowali mnie normalnie? By to funkcjonowało bezproblemowo? Może trzeba zamienić się w typ 1 i czerpać z tego czystą przyjemność i połechtać sobie ego? Tak by było najłatwiej. Liczę na to, że już niedługo znajdzie się lekarz, który pozbiera mnie do kupy, ułoży brakujące puzzle i nie będę musiała już zaprzątać sobie tym głowy.
Zaniedbałam bloga i cytaty przy kawie – przepraszam! Teraz już wszystko wróci do normy.