W zeszłym tygodniu było tu poważnie, ale jakoś po tych wszystkich wydarzeniach naturalnie samo wyszło. Dziś trochę spuszczam z tonu i będzie o mojej ukochanej jodze. Nie wiem czemu ona nadal wywołuje tyle emocji, traktowana jak jakaś sekta czy religia. Sama jak już Wam pisałam na początku naszej przygody – byłam sceptyczna. Teraz jest jednak tak, że trochę bez niej ciężko mi żyć. Myślę, że większość z Was zna ten stan, w którym za coś się zabrał/a i jakieś wydarzenie wybiło Was z rytmu i już ciężko było wrócić do dawnych nawyków. W sumie to łatwiej było po prostu zrezygnować. Przed Świętami miałam rzut bólu na łopatkę lewą – nie ćwiczyłam. Po Świętach poszłam do szpitala na 8 dni – nie ćwiczyłam. Wróciłam ze szpitala po przerwanym tam leczeniu na fibro – nie ćwiczyłam – nie miałam siły. Na warsztatach z Natalią Knopek, które odbyły się 9.12 czułam się taka szczęśliwa, bo tak dobrze mi już szło. To moje uparte ciało tak jakby się pogodziło z tym, że ja nie odpuszczę i powoli samo przestawało się bronić. Teraz po miesiącu przerwy bałam się wejść na matę. Tego, że zawinie się na mnie i pożre żywcem jak wygłodniały wąż boa. Nieśmiało więc unikałam konfrontacji, aż moje ciało stwierdziło, iż wie, że jest uparte i buntowało się nie raz, ale ono dłużej bez tej jogi to nie pociągnie. Skoro ono już tak mówi, no to chyba mnie to nie ominie. W szpitalu robili mi nakłucie lędźwiowe by pobrać płyn mózgowo-rdzeniowy i trochę ten zastany kręgosłup w tym miejscu wymaga rozruchu. Co ja mówię – całe ciało go potrzebuje. W moich inspiracjach w menu na górze bloga możecie znaleźć moje ukochane joginki. Wybór praktyki na powrót na matę był trudny. Padło na Basię Tworek Ninje Yogi– sesja, którą nazwała „nawet gdy nie masz ochoty”. Uff jakoś poszło. W połowie już miałam dość, wszystko zastane i nierozciągnięte. To trochę tak jakbym zaczynała kolejny raz od zera, na początku motywacja opadła mi gdzieś do poziomu Rowu Mariańskiego. Za chwilę zastanowiłam się jednak, po co ja to w ogóle robię? Po co rozwijam tą mate? Czy biorę udział w jakimś konkursie na jogina roku? Czy ktoś mnie ocenia i wystawia mi punkty? (Gdyby to był stary Taniec z Gwiazdami, to u Beaty Tyszkiewicz była by na pewno 10!). Czy mam zdawać miesięczny raport ze wskazaniem postępów jakie udało mi się zrobić? Nie! Robię to dla siebie i swojego zdrowia i skoro musiałam zrobić krok w tył to teraz mogę zrobić dwa do przodu. Powoli, moim tempem bez bata nad głową i na tyle ile znów zbuntowane ciało pozwoli. Mata mnie nie zjadła, to zawsze jakiś plus! Zanim ją jednak rozwinę to trochę jeszcze muszę z sobą powalczyć. Szczególnie z tym potworkiem Niechcemisię, którego pewnie dobrze znacie. On tylko zgrywa takiego twardego i groźnego, pozory mylą, bo jak się już zacznie coś robić to on niespecjalnie walczy, by się jednak tego nie robiło. Łatwo z nim wygrać, najlepiej po prostu nie myśleć za dużo tylko wstać i zrobić to co w danym momencie macie do zrobienia. Potworek ten jest mistrzem w wymyślaniu wymówek, więc lepiej ukrócić ten proces i nie dać mu się najeść Waszymi wahaniami. Bo jak się przeje to potem i Wam ciężko wstać z kanapy, bo ten grubas Wam ciąży. Podsumowując to joga tak wspaniale działa na ciało, że nawet po dłuższej przerwie upomina się ono, by dalej ją praktykować. By zachęcić tych co są nadal sceptyczni zrobiłam poniższą grafikę. Tak niewiele trzeba, bo tylko zrobić ten jeden mały krok i dalej też podążać tą drogą małymi kroczkami. Szczególnie chcę podkreślić pewną rzecz dla osób też chorych na fibro: im gorzej się czujecie, a nie jest to faza Frozen, tym lepiej poczujecie się po ćwiczeniach. Delikatnych i takich na ile Wam ciało pozwoli, ale serio za samo to, że rozwiniecie mate podziękuję Wam ono na swój sposób!
Co ta joga robi z ludźmi?
