Pamiętam jak jakieś 2 lata temu wpadła mi w ręce opinia na mój temat dla rodziców – taka z czasów podstawówki. Moja wychowawczyni napisała tam, że jestem bardzo wrażliwa i pomagam innym uczniom. Taka się chyba po prostu urodziłam. Nie jestem typem samotnika, potrzebuję mieć obok siebie ludzi. Pewnie to było przyczyną mojej decyzji o zastaniu masażystką. Niestety rzeczywistość uderzyła mnie mocno obuchem w łeb i okazało się, że to moje idealistyczne podejście do tematu nie ma nic wspólnego z realnym życiem. Chciałam tą moją wrażliwość i chęć pomagania ludziom przekuć w moją supermoc i ratować chorych ludzi. Jak ja się bardzo pomyliłam… Dostałam lekcje od życia, że nie da się pomóc nikomu na siłę. Zaryzykuję stwierdzenie, że aż 90% pacjentów przychodziło do przychodni, bo im się należało od NFZ, ale wracali i nie korzystali z naszych sugestii by czuć się lepiej, a narzekając jak to ich boli i jest coraz gorzej. Niestety nic się samo nie zrobi i o sprawność trzeba walczyć, a rehabilitacja raz na czas nie naprawi wszystkiego jak za dotknięciem magicznej różdżki. Natomiast ja dla pacjentów nie raz nadszarpnęłam zdrowia. Skończyło się jak wiecie – pisaniem tego bloga. Rok temu zrozumiałam, że to ja jestem ważna i nie warto poświęcać się dla osób, które w dodatku tego nie docenią. Moja pierwsza supermoc okazała się fiaskiem, bo świata zbawić się nie da, gdy zbawiony być nie chce. Trzeba natomiast grać główną rolę w swoim życiu.
Nawet superbohaterów ludzie w końcu przestawali doceniać. Gdy niebezpieczeństwo, które – oczywiście pokonywali – mijało, to rozliczano ich ze strat jakich dokonali. Miasta często zostawały w zgliszczach i szukano winy właśnie w nich. I nasuwa się pytanie, czy w takim razie było warto? Bohaterów nie powinno się rozliczać, ale zawsze tak się dzieje, prędzej czy później. Nigdy bym nie pomyślała, że porównam np. takich Avengersów do siebie, ale coś w tym jest. Tylko oni faktycznie te supermoce posiadali, a mi się tylko wydawało. Powtórzę raz jeszcze: nie możemy nikogo ratować na siłę, na pewno nie cały świat, ewentualnie tylko siebie i naszych bliskich – jeśli wyrażą chęci. Trzeba umieć wywarzyć empatię i zdrowy egoizm.
Dążę od jakiegoś czasu do tego by moje choroby były swego rodzaju moimi supermocami. Czymś, co sprawia, że jestem silna, a nie czymś co mnie pokona. Musiałam się nauczyć walczyć o siebie. Jest to bardzo trudne, a chwilami wręcz zdaje się być niewykonalne. Wydaje mi się, że mój blog daje Wam nie do końca prawdziwy obraz mnie. Dzielę się głównie tym co jest pozytywne, a mało piszę o tych gorszych dniach. Mam ich ostatnio coraz więcej, bo to już rok czasu, a wiele pytań nie uzyskało jeszcze odpowiedzi. Zdarzają mi się chwile słabości i braku wiary, że będzie dobrze, ale na szczęście to jest zdecydowanie mniejszy procent niż tych chwil, w których chcę walczyć o siebie. Mogę spokojnie po tych 365 dniach powiedzieć, że jestem megasilna i że ta z pozoru słabość jest moją supermocą praktycznie przez cały czas. Uczy mnie uważności, dokonywania zdrowych wyborów i to ode mnie zależy i tylko ode mnie, czy dam się pokonać. Supermen miał swój kryptonit, który zabierał mu moce, ja mam swoje gorsze dni, ale mimo nich codziennie wstaje z łóżka – chociażby po to by zrobić podstawowe czynności jak np. śniadanie.
Jest takie powiedzenie: „umiesz liczyć – licz na siebie”. Jak dla mnie jest ono zbyt radykalne, bo mam w życiu osoby, na które mogę liczyć. Jednak pokazuje, że warto stawiać na siebie. Nikt za nas życia nie przeżyje, nikt za nas nie będzie oddychał – sami musimy o to walczyć. Ja rok temu walczyłam o każdy oddech mając bakteryjną infekcje, a myślami byłam w pracy i denerwowałam się, że ciągle jestem na L4 i jak ja poprzyjmuję zaległych pacjentów. Stres był niesamowity i dziś jak o tym pomyślę to wydaje mi się to śmieszne, że ważniejsi dla mnie byli obcy ludzie niż moje zdrowie.
