Jeśli zapytasz przewlekle chorą osobę jakie rady najczęściej dostaje od zdrowych, to powie ci, że dotyczą one najczęściej diety, pozytywnego myślenia i ćwiczeń. Chciałabym się rozprawić z każdym z tych rozwiązań po kolei. Rozbiorę je na czynniki pierwsze i wytłumaczę czemu nie zawsze miło jest słuchać (szczególnie od osób zdrowych i nierozumiejących specyfiki przewlekłych chorób) jak mamy poprawić swoje zdrowie.
- Vegan. Może niekoniecznie wegańskie, ale na pewno bez nabiałowe jedzenie. Od dziecka mam nietolerancję laktozy. Jak byłam mała, bardzo odczuwałam „mleczne skutki”. Pamiętam testy w szpitalu, po których okropnie bolał mnie brzuch – trzeba było chyba coś wypić, a potem dmuchać do takiego woreczka. Dopiero w czasie licealnym odkryłam mleko sojowe, a właściwe to ono stało się na tyle popularne, że można było je kupić w każdym sklepie. Pamiętam czasy jak z moją przyjaciółką Gosią piłyśmy w „Macu” czarną kawę, no bo ja innej nie miałam jak, a ona taką lubiła. Potem przyszła era mlek i wszystkiego „bez laktozy” – wow taniej niż prawie dycha za roślinne. Myślałam, że to załatwia sprawę – myliłam się, bo nietolerancję mam też na inne białka mleka. Wzdęcia i bóle brzucha – zdawało mi się, że tak ma być. Odstawiłam całkiem nabiał i nagle boom – wszystkie te nieprzyjemne objawy minęły. Kazeina często nasila stany zapalne w organizmie, więc lepiej odstawić nabiał przy przewlekłych chorobach, nie tylko przy nietolerancjach. Weganką nie jestem, bo jem jajka, ser kozi, miód i teraz jak karmię to także niewielkie ilości mięsa.
- Gluten free. Ile razy słyszałam, że mam odstawić gluten – milion. Nigdy sobie nie wyobrażałam jak to możliwe. Chleb, bułki, ciasta, makarony i cała reszta mącznych rarytasów. Prób miałam kilka i każde kończyły się fiaskiem, ale przed zajściem w ciążę się udało. Musiałam spróbować wszystkiego i okazało się, że z czasem ogarnęłam zamienniki – wiadomo, że to nie to samo, ale zdrowie było priorytetem. Tak połączenie braku nabiału i glutenu sprawiło, że czułam się lepiej i mimo, że jadłam ile chciałam i co chciałam, w granicach tego co mogę, to zaczęłam też chudnąć. Wahania wagi w chorobie są częste – przeszłam tysiące diet i to zawsze było na chwilę. Przy odpowiednim odżywianiu nasz organizm odpoczywa i nie trzeba się głodzić by kilogramy poleciały w dół. Nie powiem, żeby było prosto funkcjonować na takiej „bez tego i tamtego” diecie. Wiele posiłków ma jedno, albo drugie, a jak dojdzie do tego to, że jest się niejadkiem i wielu rzeczy nie lubi, nie je mięsa i nie może smażonego, to trzeba się nagimnastykować, ale myślę, że warto. Nie będę się zagłębiać, co złego gluten robi dla naszego organizmu, bo się na tym nie znam. Dla mnie liczy się to, że będąc sceptyczna do całego tego odstawiania, na mój organizm podziałało to dobrze. Obecnie przy karmieniu Adka gluten jem, po skończeniu planuję znów odstawić.
- Good attitude. (Dobre nastawienie) To moja „ulubiona” rada. Kiedyś miałam oddać książkę znajomej, którą bardzo średnio znałam. Umówiłyśmy się w kawiarni, a ja tego dnia miałam bardzo silne bóle i ledwo zebrałam się z łóżka – nie wspominając o przygotowaniu do wyjścia. Nie lubiłam odwoływać spotkań, bo ludzie nie rozumieją – nawet Ci najbliżsi nie zawsze są wyrozumiali (teraz jestem mądrzejsza i stawiam swoje zdrowie na pierwszym miejscu). Pojechałam – walcząc z każdym krokiem w drodze na tramwaj – mając nadzieję, że będzie gdzie w nim usiąść itp. Dojechałam, dałam jej książkę, ale ból był już tak silny (powinnam była zostać w domu), że było po mnie widać i „nie miałam humoru”. Nagle dziewczyna poczuła się w potrzebie doradzić mi jak walczyć z chorobą – właśnie tym pozytywnym nastawieniem. Pouśmiechałam się i poszłam, a w środku aż się gotowałam. Gdyby tylko wiedziała, ile kosztowało mnie to, by jej nie wystawić tylko przyjść… Trudno się uśmiechać w bólu cały czas, być pozytywnie nastawionym w każdej sekundzie, gdy każda czynność wydaje się być czymś nie do pokonania. Osoby przewlekle chore walczą każdego dnia nawet bez zaostrzenia (flare up) i sorry – nastawienie nas nie wyleczy – a bardziej walczących o siebie, zdrowie i dobry humor ludzi nie znajdziecie! To, że nie wydajemy się być uradowani na spotkaniach, to nie znaczy, że nie jesteśmy pozytywnie nastawieni! Za tym jest często olbrzymi wysiłek – tak całkiem po prostu.
- Yoga. Tu będzie krótko, bo joga to jedyny ruch poza spacerami na jaki mogę sobie pozwolić. Choć musi być to i tak joga po mojemu i w granicach, na jakie pozwala mi danego dnia organizm. Przy nadciśnieniu śródczaszkowym pewne ruchy mogą wywołać atak, a jak już ten atak jest, to najmniejszy ruch głową go zmaga. Wszystko więc szyte na miarę moich możliwości i jest cudnie! U mnie sprawdza się około 15 min codziennie, zamiast dłużej kilka razy w tygodniu. Poszłabym jeszcze dalej w tym myśleniu, bo joga (i medytacja) może wyciszyć pobudzony układ nerwowy – nie same ćwiczenia, a po prostu spokojny czas dla siebie. Obecnie moją jogę zastępują mi chustospacery z Adkiem.
Oczywiście te wszystkie rzeczy razem lub każda z osobna może pomóc! Nie będę się kłócić, bo u mnie do pewnego stopnia złagodziły się objawy. Dużo czynników składa się na poprawę zdrowia – u mnie to były jeszcze między innymi dostosowane indywidualnie suplementy czy dbanie o higienę snu. Ile ludzi, tyle odmian przechodzenia danej choroby i jeszcze tyle samo innych sposobów radzenia sobie z nimi. Piszę ten post by nas chorych nie traktować jakbyśmy się nie starali. Jakbyśmy nie chcieli poprawić swojej sytuacji. Jednemu joga pomoże, drugiemu silny trening, a trzeciemu każdy ruch wywoła zaostrzenie. My szukamy rozwiązań, walczymy o siebie każdego dnia. Choć intencje mogą być dobre, to nie dajcie nam odczuć, że nie staramy się wystarczająco. Często sami się tak czujemy, gdy brak nam sił. Ten kto mnie zna ten wie, że mimo złych dni ja ciągle mam marzenia, bardzo chcę pracować i ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę to leżenie całymi dniami w łóżku. Nie ma jednego magicznego sposobu dla wszystkich, bo gdyby był to czy byśmy chorowali przewlekle?

Brawo Gosiu!
PolubieniePolubione przez 1 osoba