Himalaistka

Muszę przyznać, że historia polskiego himalaizmu dotąd mnie nie interesowała. Na tyle, że nie wiedziałam, że to nasz narodowy sport ekstremalny. Kto mnie zna ten wie, że góry to ja lubię oglądać na zdjęciach, filmach, a zupełnym szaleństwem jest wjazd wyciągiem i przejście kilku kilometrów. Nie rozumiałam nigdy jak można lubić chodzić po górach – tych naszych polskich – podziwiałam przyjaciół, że lubią w taki sposób spędzać czas. Mi kojarzy się to tylko z astmatyczną zadyszką, tym okropnym uczuciem zimna w uszach spływającym do gardła i moimi wakacjami z Mamą i Siostrą, co to mnie przegoniły po czeskiej stronie Karkonoszy, włącznie ze zdobyciem Śnieżki. Ja codziennie modliłam się o deszcz, ale jakoś nie przychodził. Widoki były piękne, ale ciężko było mi się nimi cieszyć, gdy miałam wrażenie jakby ktoś cegłę położył na mojej klatce piersiowej. Wyjaśniliśmy sobie więc już mój stosunek do gór. Ostatnie wydarzenia na Nanga Parbat podzieliły Polskę. Ja jakoś nie potrafiłam sobie z tą informacją znaleźć miejsca. Ujęła mnie heroiczna próba ratunkowa i zasmuciła śmierć Tomka, ale jakiś głos w mojej głowie dalej nie rozumie po co oni to robią? I nagle okazało się, że ja o polskiej stronie himalaizmu nie wiem nic, kompletnie nic, a przecież wśród Polaków było i jest wielu wspaniałych wspinaczy. No to zaczęłam czytać fragmenty prac na temat psychologii w spotach ekstremalnych. Doglądnęłam kilka dokumentów, wywiadów i nagle się okazało, że Martyna Wojciechowska zdobyła Mount Everest! Tak te góry omijałam szerokim łukiem, że jakoś informacje, że obecnie moja ulubiona dziennikarka (Kobieta na krańcu świata) zdobyła Koronę Świata. Kupiłam jej książkę „Przesunąć horyzont” i okazało się, że z himalaizmem mam więcej wspólnego niż mogłam przypuszczać. Zupełnie nieświadoma, szukając odpowiedzi na całkowicie inne pytanie, znalazłam wiele podobieństw mojego obecnego stanu do osoby przebywającej na dużej wysokości w górach:

  1. Głowa – boli. Cóż można więcej napisać, raz trzeba coś zażyć, raz nie. Mnie od czasu punkcji głowa boli codziennie, ale rzadko zdarza się, że wymaga interwencji aspiryny. Najgorsze uczucie jest jednak jak otwiera się oczy, obraca na bok i już czuje się ból. Docenia człowiek wtedy sny, w których jest zdrowy, nawet jeśli są dziwne, ale w tamtym świecie jest się w formie, bez bólu i zmęczenia. Zdrowie jest koroną niewidoczną dla osób zdrowych – gdzieś to ostatnio przeczytałam.

  2. Na wysokości 5400 m. n.p.m. ciężko jest zrobić kilka kroków. Człowiek walczy ze sobą czy ruszyć się, czy nie? Kiedy jednak zdecyduje się na ruch wszyscy szczerze są pełni podziwu, że tego dokonał. Martyna w książce pisze o 8 krokach do namiotu, ja tyle mam od łóżka do toalety, a wydaje mi się, że to jakaś odległość nie do pokonania. Często mija trochę czasu zanim się zdecyduję zrobić ten pierwszy ruch. Nikt mnie wtedy nie chwali, ale sama jestem z siebie dumna. Powyżej wysokości bazy na Górze Gór to organizm chcę już tylko leżeć, jeść i spać. Miewam takie dni, że łóżko jest moją bazą dowodzenia.

  3. W ciszy, gdy leży się w łóżku / namiocie słychać, jak serce pompuje krew. Okropne uczucie, bo chciałoby się pomóc temu biednemu serduszku, ale nie ma się jak, a ono jakby się męczyło. Dudni w uszach, dudni w głowie, ogólnie słychać i czuć jego wysiłek. Jest plus tej sytuacji, uczymy się słuchać naszego organizmu. Uważność jest istotna. W codziennym wirze pracy i obowiązku często o niej zapominamy.

  4. Ostatnią rzeczą, która mnie łączy z himalaistami to zażywany lek – Diuramid. Nie wszyscy się nim ratują, ale są tacy co bez niego się nie wspinają. Zapobiega i leczy ostrą chorobę wysokościową. Mi ma obniżać ciśnienie śródczaszkowe. W góry się jednak nie wybieram by przetestować, czy zapobiegłoby to przykrym skutkom obcowania na dużych wysokościach.

Nie zdobyłam odpowiedzi na moje pytanie: dlaczego oni się wspinają? Postanowiłam po prostu to uszanować, bo chyba rozumieć tu nie ma czego. To ich wybory, ich życie, ich marzenia. Ja mam inne, bardziej przyziemne, choć patrząc na powyższe porównanie dla mnie osobiście nie mniej ekstremalne. Chcę nauczyć się 6 pozycji w jodze, do których osiągnięcia na dzień dzisiejszy daleka droga. Liczę jednak, że za niedługo ani wstawanie z łóżka, ani prysznic, ani gotowanie, a nawet te cholerne schody przestaną być tak wykańczające. Wierzę w to mocno, bo chcę być zdrowa!

himalaistka

4 myśli w temacie “Himalaistka

  1. Dopiero teraz Cię znalazłam i jestem pod ogromnym wrażeniem powyższego wpisu. Podoba mi się Twoja auto-analiza (czy takie słowo istnieje?). Mam nadzieję, że pomimo tego, iż nie jestem na nic chora, mogę czuć się zaproszona do śledzenia Twojego bloga.

    Czyli każdego dnia się wspinasz… Jednak Twoja wspinaczka to walka z chorobą, a himalaiści dostarczają sobie w ten sposób spełnienia/adrenaliny/samozadowolenia i zaszczytów dla kraju. Kto wie, może kiedyś zachcesz być po tej drugiej stronie i odkryjesz, dlaczego niektórzy narażają się na tak ogromne ryzyko? 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Bardzo dziękuję za ten komentarz! Oczywiście czuj się zaproszona – będzie mi bardzo miło.
      Kto wie? Teraz już wiem, że życie nas zaskakuje i potrafi zadziwiać i nigdy nie można mówić nigdy. Pozdrawiam serdecznie!

      Polubienie

Dodaj komentarz