Miałam w tym tygodniu napisać post o planowaniu. Taka jestem dumna z tego jak sobie z tym radzę. Życie pisze jednak swoje scenariusze. Wczorajszy dzień był jednym z najgorszych, w ostatnim czasie. Moja Kumpela (tak będę pisać o chorobie) postanowiła popsuć mi 3 dni rzucając się na stawy skroniowo-żuchwowe. Przeżycie nie do opisania i zresztą na szczęście nie o nim ten post. Krzycząc wieczorem zapłakana, że nie mam już siły – faktycznie ich nie miałam – moje myśli krążyły wokół pytania: ile jeszcze dam radę znieść? No bo ten ból, ta niemoc wydawała się być końcem świata, a właściwie to mnie. Wstałam jednak rano następnego dnia i żyłam – obolała, ale żyłam. To tak jak w grze komputerowej: bohater umiera, odnawia mu się natychmiast „życie” i rozpoczynamy od momentu, w którym umarł. No więc dostałam kolejne „życie” od gry zwanej codziennością – wytrzymałam mimo, iż myślałam w najgorszej chwili, że to niemożliwe. Pierwsze co rano do mnie dotarło to: inni mają gorzej, nie narzekaj. Następnie przypomniała mi się jedyna katecheza, z której coś mądrego zapamiętałam. „Każdy niesie swój krzyż”, dostajemy od życia tyle, ile jesteśmy w stanie udźwignąć. Nie ma tu jak w zasadach utopijnych ideologii komunistycznych: wszystkim po równo i to nie fair, że Grażyna ma mniej, a Janusz więcej. No niestety, każdy ma inaczej i bezsensownym jest porównywanie się do innych. Jedna osoba może mieć kryzys swoich sił, gdy złamie paznokieć, a ktoś inny zmaga się na co dzień z ciężką chorobą. Przestańmy się mierzyć jedną miarą. Ile razy ja słyszałam od swoich pacjentów: „ale ja nie będę już narzekać, bo inni to mają gorzej, bo chorują na nowotwory i inne schorzenia”. Były to na przykład panie, które przeszły rwę kulszową – co jest poważne i bardzo bolesne. Nie namawiam oczywiście do tego by narzekać, chodzi mi o to byśmy akceptowali swoje granice, a nie porównywali ich do innych. Umówmy się, każdego kiedyś coś bolało, ale wszystkie organizmy są inne, nie ma sensu się sprzeczać, czy bolało nas mniej lub bardziej niż kogoś, bo i tak nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić. Każdy ma prawo do kryzysowego dnia, ale one będą różne na tyle sposobów, ile jest ludzi na świecie. Mój tok myślenia zmierza do tego by uświadomić osobom, które mają podobną Kumpelę jak ja, by pomyślały jakie są silne! Wiem, że to marne pocieszenie, ale jak się tak bardziej zastanowić to właśnie w poranki po tych wieczorach co to niby miały nas wykończyć – wstajemy! Unosimy się jak feniks z popiołów i żyjemy dalej. Jak bohater z gry komputerowej dostajemy jeszcze jedną szanse. Wiem, że dużo nas omija: spotkania, wycieczki, zwykłe wyjście do sklepu, ale popatrzcie, ile jesteśmy w stanie wytrzymać. Można się tu zagłębić i zapytać, ale po co mamy to wytrzymywać? Dlaczego, w ogóle to na nas spadło? Uważam, że nie tędy droga – mamy jedno życie i musimy je przeżyć takim jakie je dostaliśmy, a naszym wyborem jest to, czy wstaniemy z łóżka czy będziemy w nim leżeć. Tak małe rzeczy świadczą o naszej sile – ja dziś na przykład po przebudzeniu myślałam, że będę leżeć cały dzień w łóżku, zmusiłam się by wstać i zrobić śniadanie. Byłam taka dumna siedząc i popijając je herbatą – poczułam tą moc w sobie. Ba! Nawet poszłam do sklepu po lody (tak wiem to niezdrowe, ale nikt nie jest idealny) by trochę te moje stawy znieczulić, a jeszcze wczoraj wieczorem ledwo wstawałam do łazienki. Nie jestem w stanie zerwać znajomości z moją Kumpelą – los mi ją dał i to on zdecyduje co będzie dalej. Mogę jedynie nauczyć się z nią żyć najlepiej jak umiem. Cieszyć się każdą lepszą chwilą, czerpać z niej, ile mogę. Szkoda mi życia na płakanie nad sobą w chwilach, w których mam się dobrze – wole się wtedy uśmiechać, a nawet śmiać. Mam tą wątpliwą przyjemność posiadać moją Kumpelę, ale nie dam się, bo po każdej burzy wychodzi słońce, a wierzcie mi dla nikogo nie jest ona łatwa do przetrwania.
Wątpliwa przyjemność
